Rozczarowujący drugi tom, czyli "Gwiazdka pełna życzeń" Klaudii Bianek


W
okresie świątecznym, pewnie jak większość, uwielbiam czytać, oglądać historie związane z tym czasem. Nie przeszkadza mi to, że często są one powtarzalne, przesłodzone, wyolbrzymione i mało realistyczne. W tym roku z książkowych nowości, postanowiłam sięgnąć po Gwiazdkę pełną życzeń, bo zapowiadała się naprawdę dobrze. Okładka mocno świąteczna, tytuł również, więc oczekiwania były spore, ale niestety nie udało się im sprostać.

Gwiazdka pełna życzeń to druga część dylogii Najcenniejszy podarunek, którą stworzyła Klaudia Bianek. Poprzednia część mnie sobą urzekła, dlatego też z ogromną chęcią zabrałam się za kolejny tom. Chciałam się przekonać co słychać u bohaterów, których polubiłam. Byłam przekonana, że w kontynuacji musi się wydarzyć ogrom pozytywnych i cukierkowych rzeczy. Ba, bardzo tego chciałam, bo kto czytał Najcenniejszy podarunek wie, ile główna bohaterka Oliwia przeszła i po zakończeniu pierwszego tomu życzyłam jej szczęścia.


Drugi tom rozpoczyna się mniej więcej rok po wydarzeniach z Najcenniejszego podarunku. Wydawałoby się, że życie Oliwii powoli uspakaja się i dziewczyna wraz z bliskimi wychodzi na prostą. Spokój burzy pewna osoba, która po latach pragnie ponownie wrócić do życia głównej bohaterki i jej siostry. Ich matka. Kobieta, która wyjechała za granicę za pracą, porzuciła swoją rodzinę, pragnie wrócić w ich łaski.


Życzenia życzeniami. Miało być ich pełno, jak tytuł wskazuje, żadnych nie zauważyłam. Gdybym miała zatytułować tę książkę to nadałabym jej tytuł "Jak się jebie to na całego". Wybaczcie za to niecenzuralne określenie, ale taka jest prawda, bo cały czas coś było nie tak. Pierwsza część miała mocne dramatyczne wydarzenia, ale odczuwało się świąteczną atmosferę, dobroć ludzi, nadzieję na lepsze jutro. W Gwiazdce pełnej życzeń nie dość, że w ogóle nie czuje się świąt, bo nie oszukujmy się, ale świątecznego nastroju nie tworzy sprzątanie, to można dostać nerwicy, dlatego że ta książka jest ekstremalnie przepełniona negatywnymi emocjami, złością, zazdrością, wyrzutami i bólem. Rozumiem rozgoryczenie bohaterki, które są związane z matką, która postanowiła nagle pojawić się w życiu Oliwki i Baśki, ale tego się nie dało czytać. Bohaterka przez całą książkę wielokrotnie powtarza tę samą historię związaną z odejściem matki. Jest jak popsuty gramofon, który nic innego nie potrafi z siebie wykrzesać. Przez to też książka, która sama w sobie nie jest długa mogłaby być o wiele krótsza. 


Poprzednia część również była dramatem obyczajowym, który poruszał ciężką tematykę, która jest obecna w życiu wielu Polaków, a o której nadal się nie mówi, bo wstyd, bo co ludzie powiedzą, więc najlepiej zamieść wszystko pod dywan. Tamto jednak było bardziej realistyczne, poruszające i starania dziewczyny albo nawet walka o święta, dawały niesamowity nastrój, że cud może się zdarzyć. Niestety dramatyzm, który wprowadziła autorka w Gwiazdce pełnej życzeń był przedobrzony. Za dużo tego wszystkiego było i jako czytelnika szybko mnie to zmęczyło. Zamiast się skupić na jednym wątku, to mamy jeszcze inne problemy. Podczas czytania czułam się przygnieciona tym wszystkim i nie miałam przyjemności z czytania. Poza tym liczyłam, że zobaczę jak układa się związek Oliwii i Oskara. Niestety tym wątkiem również jestem zawiedziona, dlatego że nie wiedziałam zbudowanej relacji między tą dwójką. W tym związku jest tylko Oliwia, jej uczucia, jej obawy, jej zazdrość i nic więcej. Bohaterka, którą w poprzednim tomie polubiłam i której kibicowałam, stała się okropna i miałam jej dość.


Gdybym miała wymienić plusy tej książki to w pierwszej kolejności jest to okładka. Drugim plusem zaś była postać ciotki, która nieco ratowała tę książkę, ale nie było jej tyle, aby całkowicie ją odkopać. Ciotka Oliwii i Baśki to niesamowicie charyzmatyczna kobieta, która również pokazuje nam pewien bardzo ludzki aspekt, do którego też nie bardzo chcemy się przyznawać. To był jeden z momentów, który mnie wzruszył i takich momentów brakowało mi w książce.


Jak to się mówi, co za dużo to nie zdrowo. Ewidentnie autorka chciała na małej ilości stron upchnąć jak najwięcej emocji, które miały poruszyć czytelnikiem. U mnie ten efekt był zdecydowanie odwrotny. Zmęczyłam się i zirytowałam. Zakończenie całej historii też mnie zdenerwowało, bo nie pasowało i miałam wrażenie jakby autorka na siłę chciała wepchnąć dany wątek. Po lekturze jestem zła, smutna i nieusatysfakcjonowana. Miałam ochotę na słodki, świąteczny romans, a dostałam jakąś przerysowaną papkę. W moim sercu nadal będzie Najcenniejszy podarunek, a o drugiej postaram się jak najszybciej zapomnieć.



Komentarze