Bo Rhysand... - "Dwór cierni i róż"

Dwór cierni i róż Sarah J. Maas
org. A Court of Thornes and Roses
seria: Dwór cierni i róż (#1)
wyd. Uroboros

Feyra jest jedyną żywicielką rodziny. Podczas polowania zabija ogromnego wilka, który jak później się okazało był istotą magiczną. Na mocy Traktatu pomiędzy ludźmi i Fae dziewczyna musi ponieść odpowiedzialność za swój czyn. Albo zapłaci za krew krwią albo zostanie żywa, ale uda się wraz z Tamlinem na jego ziemie, gdzie będzie żyć w otoczeniu znienawidzonych przez siebie istot.

Rhysand to, Rhysand tamto. Powoli miałam dość tego, że wszyscy zachwycają się Rhysandem, więc w końcu zabrałam się za nową serię autorstwa Sarah J. Maas, czyli Dwór cierni i róż. Jako, że nie jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością tej autorki, to byłam przygotowana na coś wypasionego i nie pomyliłam się. Książkę pokochałam, a Rhysanda? O nim później.

Uwielbiam, gdy autorzy tworząc swoją historię bazują na baśniach, legendach czy mitach. Pozwala mi to odkryć na nowo to co już czytałam, spojrzeć na to z innej strony i co jest najlepsze czasami potrafi mnie przekonać do jakiegoś konkretnego motywu i okazuje się, że to czego wcześniej nie lubiłam, nagle pokochałam. Dwór cierni i róż został zbudowany na motywach Pięknej i Bestii. Pamiętam, że jako dziecko lubiłam tę bajkę, oczywiście w Disneyowskiej wersji, ale nie mogę powiedzieć, że to była moja ulubiona historia. Jednak jakiś czas temu zmieniłam co do niej zdanie, ale nie ze względu na nadchodzący film z Emmą Watson, wtedy chyba słyszałam tylko pogłoski o powstawaniu ekranizacji. Zmieniłam zdanie przez serial Once Upon A Time, gdzie w jednym z odcinków były przedstawione losy Bestii i od tamtej pory jest to moja ulubiona postać z serialu.

Wracając do książki. Fabuła stworzona przez Sarah J. Maas była niesamowita. Nie powiem, trochę się bałam, że coś się jej nie uda i treść będzie za bardzo przesiąknięta oryginałem i nie będzie tego czegoś na co liczyłam, ale moje obawy były bezpodstawne. Autorka świetnie sobie poradziła, nie przekroczyła granic dobrego smaku i kopiowania, a tylko zahaczała o baśń i nadała bohaterom odpowiednie cechy charakteru. Wydarzenia w których uczestniczyli bohaterowie też momentami byli naznaczeni delikatnie przez oryginał, jednak były one znacznie ciekawsze, emocjonujące, niebezpieczne, a często byłam pod większym wrażeniem niż po Pięknej i Bestii. Jednak przez to, że byłam po lekturze trzech książek z serii Szklany tron, to świat ACOTAR przypominał mi Adarlan.

Bohaterowie bardzo przypadli mi do gustu. Nie było takich, których bym nie lubiła, którzy by mnie denerwowali swoją obecnością i nie pasowali do treści. Ok, nie pałałam miłością do Sami-Wiecie-Kogo, ale było w tej postaci też coś takiego, co było fascynujące. Na początku może miałam małe kłopoty z Feyrą, bo denerwowało mnie ciągle jej powtarzanie jak zła i niedobra jest rasa Fae, po dziesiątym razie wiedziałam, że za nimi nie przepada, nie musiała ciągle o tym gadać. Feyra jako postać też nieco skojarzyła mi się z Katniss, bo tak jak ona była waleczna, troszczyła się o rodzinę, polowała i strzelała z łuku. Później, gdy znalazła się w zamku Tamlina jakoś bardziej ją polubiłam, a samego Tamlina pokochałam. Podobało mi się jego zachowanie, sposób wypowiadania się, dbanie o Feyrę, kupił mnie od pierwszych stron gdy się pojawił. Bardzo lubiłam Luciena, który miał w sobie to coś, był ironiczny, mówił to co mu ślina na język przyniesie. Postacią, która najbardziej mnie zaskoczyła, była jedna z sióstr Feyry, najpierw wzięłam ją za bezczelną, niewdzięczną sukę (wybaczcie wyrażenie), ale później zaimponowała mi.

No i Rhysand. Przez niego zaczęłam tę książkę. Chciałam wiedzieć za co wszyscy go tak kochają i... DZIAD POJAWIŁ SIĘ DOPIERO PO TRZYSETNEJ STRONIE! Serio?!?! To mnie nieźle wkurzyło, bo spodziewałam się, że będzie od początku i czytam, nie ma go, dalej czytam, dalej go nie ma, więc gdy straciłam już nadzieję i nieco serce do tej książki, nagle się pojawia. Suprise jestem. Bez kitu. Jednak jak jaśnie pan się w końcu pojawił, to zainteresował mnie sobą. Lubiłam jego bezczelność, jego mroczną stronę, tajemnicę, ale jeszcze go nie rozgryzłam. Nadal nie wiem czy lubię go bardziej niż Tamlina i teraz mam dylemat, w której drużynie jestem. Muszę przeczytać drugi tom, aby się o tym przekonać.

Dwór cierni i róż bardzo mi się podobał, mimo bazowania na baśni, miał w sobie coś unikatowego co przyciągało mnie do siebie. Bardzo szybko czytało mi się tę książkę, ale tak jak wcześniej wspomniałam przez to, że musiałam się naczekać na jaśnie Rhysanda, to straciłam na chwilę do niej serce. Od czasu do czasu udawało mi się rozkminić, co może wydarzyć się dalej, ale jakoś szczególnie mi to nie przeszkadzało. I najlepsze sceny były zdecydowanie pod koniec. Końcówka książki to mistrzostwo, ale Sarah J. Maas jest znana z tego, że dobrze kończy. Warto było przeczytać tę książkę, oj warto.

FACEBOOK | INSTAGRAM | TWITTER | YOUTUBE

Komentarze