"Ember in the Ashes. Imperium ognia" Sabaa Tahir

org. An Ember in the Ashes
seria: An Ember in the Ashes (#1)
wyd. Akurat

Gdy z każdej strony dochodzą cię słuchy, że książka, którą masz zamiar zaraz przeczytać jest połączeniem Harry'ego Pottera, Igrzysk Śmierci i Gry o tron, to myślisz sobie, że musi to być arcydzieło, które łączy w sobie wszystkie twoje ulubione książki. Dlatego też z ogromną chęcią zabierasz się za czytanie, ale zapał szybko mija, gdy książka zaczyna się dłużyć, dłużyć i dłużyć...

Laia i Elias pochodzą z dwóch różnych światów. Ona należy do plemienia Scholarów, żyje z dziadkami i bratem Darinem. Pewnej nocy do ich domu przychodzi Maska i zabiera jej brata, więc dziewczyna musi teraz znaleźć osoby z ruchu oporu przeciw Imperium i odbić go z rąk władzy. Elias jest synem Komendantki i szkoli się na bycie Maską, jednak nie zgadza się on z kodeksem, który musi przestrzegać.

Już na wstępie muszę Wam oznajmić, że dla mnie pierwszy tom z trylogii An Ember in the Ashes okazał się ogromnym rozczarowaniem. Było to dla mnie dość zaskakujące, ponieważ nie tylko na naszych rodzimych blogach książka ta jest wychwalana pod niebiosa, ale również zagranicą wszyscy blogerzy się nią zachwycają oraz osoby z innych mediów. Ale już spieszę z wytłumaczeniem, dlaczego mi Imperium ognia nie przypadło do gustu.

Z bardzo pozytywnym nastawieniem zabrałam się za czytanie tej książki i zaczęło się naprawdę dobrze, ponieważ już w pierwszym rozdziale akcja zaczęła brnąć jak szalona i nie mogłam się doczekać aż dobiorę się do nowych informacji tj. przeszłości Laii, czym są Maski, jak wygląda społeczeństwo itp. Po takim początku jedyne o co się modliłam, było to, aby ta powieść nie była kopią Igrzysk Śmierci. Jednak po jakiś pięćdziesięciu, sześćdziesięciu stronach miałam już dość lektury.

Akcja, która tak bardzo mnie zachwyciła, zwolniła... do ślimaczego tempa. Historia Laii, która na początku najbardziej mnie zainteresowała, stała się nudna jak flaki z olejem, przestała wywoływać u mnie efekt wow i czasami żałowałam, że przestrzegam tego, aby czytać wszystkie opisy i rozdziały, bo okropnie się męczyłam czytając te rozdziały. Za to rozdziały o Eliasie już były bardziej przykuły moją uwagę, więc starałam się szybko przebrnąć przez części, gdzie narratorką jest Laia i zagłębić się w to co mam nam do przekazania męski narrator. Części z Eliasem bardziej mi się podobały, ponieważ były one bardziej brutalne i czasami jak była lepsza scena walki aż chciałam krzyknąć dowal mu, z lewej, z prawej. Cały jego tok rozumowania i społeczeństwo w którym znajdował się Elias było znacznie ciekawsze i całe szczęście, że to mi się spodobało, bo inaczej czułabym, że tracę czas na czytanie tej książki.

To co jeszcze mi się spodobało było również związane ze światem Eliasa, ponieważ bardzo polubiłam jego przyjaciółkę Helenę. Tak naprawdę to była to moja ulubiona postać ze wszystkich jakie znajdowały się w tej książce. Spodobała mi się ona dlatego, że była to silna osobowość, która musi ukrywać to co czuje, bo jednak kobieta w szeregach nie może pokazać, że jest słabą płcią, a jak na końcu książki wyjawiła pewną tajemnicę to aż chciało mi się płakać, bo było to bardzo odważne i wzruszające. Poza tym fajnie, że autorka zastosowała motyw fatum, bo dawno już tego nie widziałam we współczesnych książkach młodzieżowych, które ostatnio czytałam, więc fajnie znowu było poczytać o tym, że od przeznaczenia nie można uciec i wierzy się ślepo w przepowiednie.

Skoro Ember in the Ashes. Imperium ognia to dystopia to pierwsze co się nasuwa na myśl to podobieństwo do innych tego typu książek. Tak naprawdę nie znalazłam wielu podobieństw, które by krzyczały KOPIA, KOPIA. Jeśli już coś było to było to subtelnie ukazane. Oczywiście podział na dwóch narratorów damskiego i męskiego oraz pochodzenie z dwóch różnych światów od razu skojarzyło mi się z trylogią Marie Lu Legenda. Takim większym podobieństwem były Próby, które można porównać do Niezgodnej, bo podczas jednej z Prób bohaterowie musieli stawić czoło ze swoimi lękami oraz wybijali się niczym w Igrzyskach Śmierci. W dystopiach ciężko jest uniknąć takich rzeczy jak podział społeczeństwa itd., więc tego nawet nie porównuje.

Z technicznego punktu widzenia to okładka książki jest super, bardzo mi się ona podoba, jednak już środek książki nie zachwyca. Czemu? Ponieważ są tam śnieżnobiałe kartki. Jak jestem w domu to nie mam problemu z czytaniem z takich kartek, ale podczas podróży, gdy słońce mi świeciło, nie dałam rady czytać, co jeszcze bardziej spowalniało mnie w skończeniu tej lektury. Do tego książka jest naprawdę ciężka wagowo, więc nie wygodnie mi się ją trzymało.

Kończąc już temat Ember in the Ashes. Imperium ognia wyznam Wam, że przeczytanie jej zajęło mi jakieś dwa tygodnie i myślę, że czytałabym ją jeszcze dwa, gdyby nie to, że przeniosłam się na czytanie jej na czytniku. W formie elektronicznej dużo szybciej mi się czyta nawet nudne książki, więc tylko cudem udało mi się ją skończyć. Czy będę wyczekiwać na kolejne tomy tej trylogii? Nie, nie będę, ponieważ męczyłam się podczas czytania pierwszego tomu, ale również dlatego, że zakończenie nie wywarło na mnie zbyt dużego wrażenia. Już nie interesuje mnie to, jak potoczą się losy bohaterów, dlatego nie będę kontynuować tej trylogii.




 Za egzemplarz do recenzji dziękuję wydawnictwu Akurat*

*Otrzymanie egzemplarza recenzenckiego nie miało żadnego wpływu na moją opinię.


Komentarze